PAMIĘTNIK LACO (6.): Jak dowiedziałem się, że Mołdawia nie jest równiną

Tagi:
PAMIĘTNIK LACO (6.): Jak dowiedziałem się, że Mołdawia nie jest równiną>

Podczas mojej podróży spodziewałem się przekroczenia granic, więcej niż tylko jednego, państwa, a także zabłądzenia w nieznane dziewicze tereny, gdzie trudno spotkać kogokolwiek, a co dopiero rowerzystę. Przede mną rozpościerały się tereny Mołdawii i region Naddniestrza.

Nie byłem pewny czego mogę oczekiwać od tego drugiego etapu mojej wyprawy. Nic nie wiedziałem o Mołdawii, a parę osób ostrzegało mnie przed Naddniestrzem. Byłem dość naiwny, oczekując, po etapie w Karpatach, już tylko równej powierzchni na drodze.. Uwaga nr 1: Mołdawia nie posiada równego ukształtowania terenu. Jest to niekończący się teren, gdzie stale idziecie raz pod górkę, raz z górki. Uwaga nr 2: przebyty dystans mierzony jest tu odstępami pomiędzy sprzedawcami arbuzów. Muszę przyznać, że oprócz uwag wspomnianych wyżej, nie widziałem tam nic ciekawego. Natomiast śmiało mogę polecić stolicę Mołdawii - Kiszyniów. Miasto można określić jednym słowem jako "retro".

Wygląda jak wycięte z obrazka z lat 90-tych. Swoim rozmiarem przypomina Bratysławę, ale znajdziecie tam o wiele więcej elementów, przypominających socializm takich jak: przeogromne budowy urzędów państwowych czy też nieskończenie długie rzędy wieżowców zbudowanych z paneli. Stagnacja widoczna jest również w miejskiej komunikacji - autobusy i trolejbusy mają swoje najlepsze lata dawno za sobą. Pomimo wszystko, miasto wydało mi się bardziej "europejskie" niż miasteczka na Ukrainie podczas pierwszego etapu mojej podróży.

Uwaga nr 3: w Mołdawii stale wieje wiatr. Byłem wdzięczny, że miałem na nosie takie, a nie inne okulary od producenta Tifosi. Wybrałem sobie model Crit, mający wielobarwne szkiełka na wymianę. Ich największym plusem jest to, że doskonale chronią oczy przed wiatrem, a nawet wyjątkowo delikatną skórę pod oczami przed spaleniem. Dodatkowo okulary te posiadają specjalną warstwę, chroniącą je przed zamgławianiem. Takie okulary polecam wszystkim, którzy tak jak ja, nie cierpią używać kremów przeciwsłonecznych :)

Przygotowując się do wyprawy przez Naddniestrze, przeczytałem sobie to i owo. "Państwo" powstało w 1992 roku jako efekt rokowań części obywateli Mołdawii, którzy nie chcieli pozostać częścią państwa mołdawskiego, ale chcieli nadal przynależeć do ZSSR. Co więcej, dziś nie posiadają żadnej przynależności państwowej, ale funkcjonują jako nieuznane "państwo", położone pomiędzy Mołdawią a Ukrainą. Państwo, którego nie ma na mapie, ponieważ nie zostało uznane międzynarodowo. Jeśli człowiek przyzwyczai się do stale obecnych patroli wojskowych, to nadal może być ciekawa wycieczka do ery komunizmu, ponieważ ten nadal tam funkcjonuje.

Naddniestrze jest w pewien sposób mieszanką komunizmu i nowoczesności. Bardzo możliwe, że tak samo wyglądałaby Słowacja, gdyby nie rok 1989. Główna ulica miasta jest długa i szeroka. Na każdym kroku można tam spotkać typowe komunistyczne pomniki, wszędzie masz uczucie, że jesteś małą jednostką pomiędzy ogromem przestrzeni i architektury betonu. Pomimo, że ruch drogowy jest dosyć mały, gdzieniegdzie nadal można spotkać, co prawda stojący w miejscu, czołg T34. Nie spotkasz tu, typowych dla Europy Zachodniej plakatów reklamowych. Tutejsze bilbordy przypominają raczej kult Związku Radzieckiego lub Republiki Naddniestrzańskiej. Żeby nie było, że tylko narzekam, widziałem również wspaniałe nowoczesne szklane budynki, Porsche Cayenne, nowoczesne wystawy sklepowe lub drink Sex on the beach w menu restauracji, supermarkety i oferty sprzedaży nowych mieszkań. Po prostu zderzenie nowoczesnych rozwiązań z pozostałościami po komuniźmie.

Pomimo wszelkich wymienionych niedogodnień, drogi w Mołdawii i Naddniestrzu były bardzo dobre w porównaniu do tych na Ukrainie. Jeżdząc po zakurzonych przydrożach byłem wdzięczny za ochronę oczu w momencie kiedy obok mnie przejechała naładowana ciężarówka, rozrzucając po sobie żwir. Okulary przydały mi się również po zachodzie słońca, ponieważ powietrze było pełne małych denerwujących mnie na każdym kroku muszek - wystarczyło wymienić szkła na jaśniejsze i hurra! Ochrona oczu była zapewniona również po ściemnieniu się. Znalezienie odpowiedniego miejsca do spania jest czasami bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać.

Już pierwszego dnia poczułem się rozczarowany, kiedy to przejeżdzając przez miasteczko Balti próbowałem znaleść miejsce do spania. Ładnie wyglądająca łąka za miastem, okazała się niczym innym jak bagnem, gdzie było pełno komarów. Czym prędzej wziąłem nogi za pas, bo tam nie pomógłby mi nawet najlepszy odstraszacz tych krwiopijców. Nie mając wyboru, wziąłem się za poszukiwnia lepszego miejsca do biwakowania. Słońce już dawno zapadło za horyzont. Wrociłem do głównej drogi, włączyłem migacz i ponownie zmieniłem szkiełka w okularach - tym razem na przezroczyste. Ich wymiana była dla mnie trochę trudna. Zajęło mi to chwilę, zanim zorientowałem się jak wyjąć je z ramy tak, aby jej nie złamać. Udało się i w ciągu pół godziny dostałem się na najwyższe wzgórze w okolicy z dala od wszelkich mokradeł.

Przejeżdzając przez Odessę doceniłem szerokie pole widzenia w tych okularach, ponieważ wszędzie był tłok i korki na drogach. Nawet nie pomyślałem o wyjęciu moich starych zapasowych okularów.

Do Odesy dotarłem 10-tego dnia po 1300 kilometrach jazdy na rowerze. Przyszedł czas na zasłużony odpoczynek. Jeden dzień wylegiwania się na plaży i morskich kąpieli. Odessa jest przepiękna i jest to jedno z najciekawszych miejsc na Ukrainie.

Kolejny etap zawiódł mnie do delty Dunaja.