DZIENNIK AMATORA - CZĘŚĆ 2: PIERWSZY BLOK TRENINGOWY I MOTYWACJA W UPALE

Tagi:
DZIENNIK AMATORA - CZĘŚĆ 2: PIERWSZY BLOK TRENINGOWY I MOTYWACJA W UPALE>

Po tygodniach planowania, studiowania i dopracowywania systemu treningowego wreszcie nadszedł czas, aby przetestować go w praktyce. Pierwszy blok treningowy mam już za sobą i nadszedł moment podsumowania. Co działało, co nie – i jak to jest trenować z widokiem na ocean i pod palmami? O tym też będzie mowa.

Pierwszy blok: Wytrzymałość podstawowa

Zima upłynęła pod znakiem jazd o niskiej intensywności, dlatego już nie mogłem się doczekać pierwszego bloku, w którym oprócz kolejnych jazd w niskiej intensywności pojawiły się też dni, w których mogłem kilka razy posprintować, potrenować przy wyższej kadencji dla płynniejszego pedałowania lub odwrotnie – przy niższej kadencji zwiększać siłę i efektywność pod górę.

Treningi udawało mi się wykonywać zaskakująco regularnie i wszystko zgodnie z zaplanowanym harmonogramem. Trzeba jednak dodać, że było to możliwe dzięki domowemu trenażerowi Zwift, którego mogłem używać także po powrocie z pracy czy w niesprzyjającą pogodę na zewnątrz (tak, nie znoszę zimy, więc wolałem cierpieć w salonie z wentylatorem). Dłuższe treningi zawsze udawało mi się jednak przeprowadzić na zewnątrz i każdego tygodnia osiągałem wcześniej ustalone 10 godzin czystej jazdy.

Nie mogę powiedzieć, że od razu po pierwszym bloku czułem znaczną poprawę pod względem watów. Jeśli chodzi o tętno, było jednak nieco lepiej – miałem wrażenie, że podczas sprintów tętno w sekcjach odpoczynkowych spada szybciej i niżej niż wcześniej. Na pewno poprawiła się za to moja motywacja do treningu w dniach, gdy po powrocie z pracy nie czułem się zbyt świeży. Gdy wiedziałem, jaki trening mnie czeka, cieszyłem się na niego – a jeszcze bardziej na to, że mogę odhaczyć go jako kolejny punkt w długim procesie treningowym, któremu coraz bardziej wierzyłem, że ma sens.

Negatywów w harmonogramie treningowym trudno na razie szukać – chyba że to, że czasem trening wydawał mi się zbyt lekki lub ciągle o bardzo niskiej intensywności. Starałem się jednak uspokajać myślą, że ma to swój cel.

Rozgrzewka i zimno na Fuerteventurze

Na początku tego bloku treningowego udało nam się z partnerką uciec na tydzień na kanaryjską wyspę Fuerteventura. Można by pomyśleć, że na wyspie, gdzie najwyższe drogi utwardzone sięgają około 500 m n.p.m., nie będzie wielkiego wysiłku. Tymczasem małych podjazdów jest mnóstwo, równin praktycznie brak, a do tego dochodzi wiatr – daje to w kość. Na 100 km łatwo można zdobyć około 2 500 metrów przewyższenia, więc warto znaleźć grupkę, z którą można pojechać, a nie ciągnąć wszystko samemu pod wiatr.

Gdy odkryłem, że z hotelu startują podobne grupy, chętnie dołączyłem. Pierwszego dnia tempo oznaczone dwiema gwiazdkami nie sprawiło mi najmniejszego problemu. Drugiego dnia był „Epic ride” z trzema gwiazdkami, a lider grupy namówił mnie, żebym pojechał. Sympatyczny przewodnik okazał się byłym węgierskim profesjonalistą, który niedawno zakończył karierę – i zdecydował, że poprowadzi nas najwyższymi podjazdami drogowymi na wyspie. Przypadkowo był to też jedyny dzień, kiedy padał cały czas deszcz. W skrócie – grupowa jazda zmieniła się w walkę o przetrwanie, zwłaszcza na zjazdach, gdzie w mgle nie widziało się dalej niż 5 metrów, a zimno nikomu nie ułatwiało pracy. W jednej wiosce uzupełnianie płynów w sklepie prawie przerodziło się w grabież regału z batonami i słodyczami, a po powrocie do resortu wszyscy chętnie korzystali z hotelowej sauny, żeby się rozgrzać.

Na szczęście w pozostałe dni pogoda była perfekcyjna, a sześć dni jazdy w cieple z pewnością pozytywnie wpłynęło na trening. To też była motywacja do kolejnych treningów w domu – w końcu kilometry przejechane w ciepłych warunkach nie mogą pójść na marne.

A co dalej?

Następnym razem przyjrzymy się drugiemu blokowi treningowemu – jakie mam wrażenia z treningu, co pokazują liczby i przede wszystkim kulminacji pierwszej części sezonu, czyli pierwszym wyścigom na Pálavie.